Studiuje.euWywiadWywiad z Romanem Kostrzewskim...
Wywiad z Romanem Kostrzewskim...
Studiuje.eu: Kościół czesto domaga się cenzury artykułów. W Polsce w życiu politycznym i publicznym kościół ma przywileje niespotykane w innych krajach Europy, co może być przyczyną poczucia bezkarności duchownych i ludzi związanych z radykalną częścią kościoła. Nie uważa pan, że tego typu problemy mają wymiar polityczny?
Roman Kostrzewski: Ja myślę, że kościół w krajach rozwiniętych jest wyraźnie w opozycji do głównych nurtów życia społeczeństwa, tak w warstwie dotyczącej zwykłej prozy życia, gdzie ten Bóg i wiara nie ma prawie żadnego znaczenia, a tak samo w warstwie intelektualnej czy ideologicznej. Zachód de facto też w społeczeństwach niejednorodnych wszelako rozwija i coraz bardziej potrafi układać społeczeństwo w uzależnieniu od potrzeb człowieka, szczególnie od potrzeb jednostek – to jest istotne. Każda jednostka ma prawo poczuć się dobrze w zgodzie z własnym sobą, szczególnie taka, która nie uderza w drugą. Jest owszem pole eksploatacji myśli jednostki, ale jest też zwykła procedura starcia idei. Ona ma prawo w jakiś sposób się ujawnić. Sztuka jest jedną z tych form gdzie może być jasno wyrażona, ale to wcale nie oznacza, że w ugładzony sposób, układowy, i dlatego w sztuce należy rezerwować cały czas dobre miejsce w tak zwanej społecznie rozumianej wolności i prawach. Jednostka często nie ma praw do wielu rzeczy. Musimy się ścierać z różnymi kompromisami i warto się z nimi często godzić dla dobra wspólnego. Natomiast jest sfera życia, sfera ludzkiej ekspansji, która nie musi się liczyć z nikim i z niczym. Tą formą może być m.in. sztuka – ale też oczywiście do pewnych granic. Te granice jednakże nie powinny być konstytuowane. Te granice wyznacza umysł twórczy przede wszystkim, świadomość własnej twórczości.
S.: Czy bycie liderem tak wyrazistego i kontrowersyjnego zespołu jak Kat nie wiąże się z pewnym obciążeniem? Bywa przecież, że niektórzy dziennikarze nie rozumieją tego typu sztuki i nie traktują jej poważnie. Mogę tu podać jako przykład ten słynny program u Kuby Wojewódzkiego.
R.K.: To niczemu nie przeszkadza. Kuba Wojewódzki miał świadomość – często ludzie mediów mają świadomość, że mówią do stada baranów. Pod tym względem program Kuby Wojewódzkiego nie odbiega od reszty. Ja mówię to w sposób świadomy dlatego, że raptem z nagranego materiału pozostawiono bodajże dwadzieścia minut. Skoro pozostawiono przecinki lub moje zbieranie się do ewentualnego wypowiedzenia jakiegoś zdania, to można sobie wyobrazić, co dla szefów tego programu, czy dla samego Kuby Wojewódzkiego, było istotne do przekazania w tej audycji. Oczywiście program Wojewódzkiego nie jest przecież programem światopoglądowym, edukacyjnym – jest to program natury rozrywkowej. Rozrywkę w Polsce w związku z tym można w różnoraki sposób robić i do różnorakich ludzi kierować. Wypowiadając tam różnego rodzaju kwestie miałem świadomość wszelaką, że gdyby rozmowa poszła na tematy hermetyczne, których zresztą Kuba Wojewódzki tak naprawdę nie chciał, to przecież nie trafiłaby właściwie pod strzechy tylko do ludzi z naszego punktu widzenia laików. My jesteśmy laikami względem ludzi wierzących, ich sekretnej gnozy. Tak samo całe społeczeństwo oprócz metali jest właściwie ignoranckie i laickie w odniesieniu do wartości, które zawarte są w tej muzyce i zawierają się w psyche tych jednostek, które miały szansę spotkać się z tą muzyką. Niewątpliwie ta sztuka wpływa na młodzież. Ale cóż my takiego widzimy, mija dwadzieścia bite lat, a nawet więcej, od kiedy gra się tę muzykę w Polsce i myślę, że metale, jeśli czymś się wyróżniają m.in. słuchaniem tej muzyki to generalnie przedstawiają zdrowy trzon tego społeczeństwa. Wśród nich zapewne jest mniej samobójstw – mimo tego, że ogłaszano cuda – niż w całej społeczności tzw. katolickiej. Jest mniej zabójstw, jest w ogóle mniej przestępstw. Warto tę sprawę zbadać i można zauważyć, że ignorancja Kuby Wojewódzkiego raczej odnosiła się do tak postrzeganej swojej publiczności. Inaczej mówiąc on bardziej ignorował swoją publiczność aniżeli mnie. Kanon tego spotkania był radosny i prześmiewczy, przynajmniej tak przeze mnie był traktowany.
S.: Solowa płyta „Woda” pokazała bardziej spokojne oblicze Romana Kostrzewskiego. Czy w najbliższym czasie zamierza pan zaskoczyć fanów albumem o podobnej stylistyce?
R.K.: Są artyści, którzy mają świadomość swojej własnej drogi, lecz na początku nimi nie są. Zdaję sobie sprawę, że do artyzmu dorastali. Ich artyzm wynika z pewnych, określonych okoliczności np. o tym świadczy twórczość, a w konsekwencji taki, a nie inny odbiór publiczności. Zawsze tęsknię jako twórca za tym momentem, który powodował moją inicjację muzyczną. Jako artysta też staję się odbiorcą – przede wszystkim odbiorcą. Gdy robię utwory, chcę cały czas doświadczać rzeczy świeżych, nowych. To powoduje, że pomimo pewnej impregnacji, pewnego rodzaju doświadczenia muzycznego trudno mnie do końca gdzieś tam włożyć do jakiejś określonej szuflady. Mam nadzieję siebie zaskakiwać, w jakiś sposób przed sobą samym odkrywać wiele ciekawych rejonów świadomości czy też nieświadomości, łączyć te dwa elementy po to, żeby powstawało coś, z czym się na co dzień człowiek nie spotyka. Każdego dnia jesteśmy przejęci różnymi funkcjami, mamy do zrobienia to, tamto, a moment, w którym sięgamy po granice swojego poznawania jest szczególnym momentem. Ja lubię do niego wracać i nie korzystam tak często ze swoich własnych doświadczeń po to, żeby zaproponować pewnego rodzaju artystyczne novum. Próbuję jeszcze wiele rzeczy przewartościowywać, odkrywać, szukać, cieszyć się tym, bawić, poznawać.
S.: Czy któraś z płyt Kata ma dla pana szczególną wartość sentymentalną?
R.K.: Trudno to wyrazić. Prawdopodobnie nie jestem ani pierwszym ani jedynym, który powie, że artysta nie może wyróżniać swoich dzieci, a są nimi niewątpliwie utwory. Ta twórczość ma wyraźne odniesienie nie tylko do mojego określonego stanu psychicznego, ale też niewątpliwie i do społeczeństwa, pewnej gry, którą jednostka dostrzega, takich określonych emocji, które dane czasy wytwarzają i one są obrazem właściwie tych chwil, własnych przeżyć, przeżyć społeczeństwa. Tak, jak powiedziałem sztuka jest jakimś reprezentantem zachowanej chwili. Po jakimś czasie jest to już historia, ale przecież na co dzień się z nią spotykamy, bo grywamy, czyli cały czas obcujemy ze swoją własną historią. W jakiś sposób oczywiście dowartościowujemy ją o współczesne zdobycze techniki itd., ale w sumie ma wyraźne odniesienie do takich określanych stanów psychologicznych, które pozwalają nam taką twórczość, a nie inną pisać. Chętnie tę sztukę reprezentujemy i co się okazuje, że po latach ta muzyka dla niektórych jest określana dalej jako muzyka progresywna, czyli zdolna do wniknięcia w psyche, czy też umysł współczesnego człowieka, młodego człowieka, ciekawego, spragnionego doświadczać, oglądać, czuć, dotykać. Ja się cieszę, że ta muzyka jeszcze takie emocje wywołuje.
S.: Wiem, że bardzo ceni pan dorobek Tadeusza Micińskiego, jednego ze słynniejszych polskich poetów zajmujących się tematyką okultyzmu i demonologii. Jak duży wpływ na pańską twórczość ma ten właśnie poeta?
R.K.: Duży, dlatego że generalnie, jeżeli mówimy o poezji każde czasy znamionujące nie tylko określoną twórczość, o której uczymy się w szkołach, ale też tę, o której się w szkołach nie uczymy – a do takich właśnie Miciński należy – prezentowała jakiś rodzaj określonej głębi i spraw, którymi ludzie się zajmowali. Tenże młodopolski pisarz był uznawany za jednego z nielicznych tak głębokich hermetyków, którzy widzieli swoją psyche w związku z pewnymi rzeczami, które trudno określić i nazwać. Na pewne wrażenia wyraźnie semantycznego słowa nie ma. Próbuje się tu szacować emocje. Uczucia w związku z tym w sposób poetycki wyrażane często są bardzo trudne do uchwycenia dlatego, że sięgamy po tę wrażliwość, która jest wyraźnie skrywana w życiu codziennym, a możliwa do wydobycia w określonych stanach psychologicznych. Jak powiedziałem, na co dzień nie żyjemy w tym konwenansie, ale mamy czasami ochotę na przeżywanie świata w głębszy sposób i swojego życia również. Miciński należy do tych twórców, którzy szukają wewnętrznej głębi. Pewnych spraw nie mógł nazwać terminami współcześnie rozpoznawalnymi, choćby dla wyznawców powiedzmy współczesnej psychologii, która też mimo wszystko opiera się na pewnego rodzaju mistycznych aksjomatach – ale jej wolno, skoro doświadczenia tej nauki pozwalają korzystać z określonych słów dla prezentacji ludzkiego psyche. Miciński takiego komfortu nie miał, w związku z tym posługiwał się mistycznym językiem i ten mistyczny język dla niego był o tyle istotny, że rozpoznawał w nim elementy tabu. W związku z tym były to pierwsze prace, które w tak głęboki sposób próbowały oddawać stany psychologiczne, nie znając de facto współcześnie określonych nazw dla wymienienia rejonów i określonych stanów psychologicznych. Słowo „kocham” jest bardzo szerokim słowem. Słowo „czuć” jest też szerokie. Uszczegółowić te słowa, a nie poddać się fizykalności życia to jest wyzwanie dla niejednego twórcy, który nie może się pogodzić z tym, że chodzenie po świecie to tylko fizyczny ruch, że to tylko cząsteczki, że to czysta fizyka. Pod tym względem Miciński był metafizyczny i chwała mu za to, bo żył w epoce, która mimo wszystko w sensie duchowym była w stanie sięgnąć za fabułę tak rozumianej rzeczywistości, że aż boskiej. W czasach, kiedy negowano Boga jako istność, jako rzeczywistość, powstawały alternatywy. W tym momencie nieokreśloność, jako poemat niedokonany i jego wartość, była podchwycona chociażby przez filozofów doby współczesnej. Już dzisiaj oczywiście nieżyjący Samsonowicz coś niecoś by o nim miłego powiedział, gdzie jest próba uchwycenia realności życia człowieka i próba ujęcia go, jako niedokonanego. Człowieka, który w przeciwieństwie do reszty braci zwierząt nie jest tak wkomponowany w naturę, nie jest tak zamknięty, silnie z nią związany. Jednak cały czas jest to zwierzę. Zwierzę, które poszukuje, ma wielką potrzebę doświadczania nowych rzeczy, nowych wrażeń, poszukiwania. Stale zawieszone w niepewności, gdzie prawda tworzy mniejsze znaczenie w całym spektrum życia, niż właśnie dochodzenie do niego.
S.: Słynie pan z tego, że ma bardzo dobry kontakt z fanami. Czy mógłby pan nam przybliżyć jakoś te relacje?
R.K.: Może nie jest to związane z jakąś moją szczególną predyspozycją, a raczej wynika to z otwartości publiczności metalowej, której konwenans odbierania sztuki nie pozwala siedzieć na dupie i oczekiwać, że tu mnie sztuka zarąbie i zarżnie i coś we mnie wyzwoli. Publiczność metalowa jest żywiołowym elementem sztuki. Sfera przeżyć wywołuje tego rodzaju wibracje, które muzykowi też przydają nie tylko określonej wartości, ale wrażenie, że też się bawi. Ja także odczuwam rzeczywiście wielką satysfakcję, bo nie tylko odgrywam tzw. sztukę, ale też bawię, czerpię radość z bycia na scenie. Odczuwam ten sam rodzaj zapachu i wibracji, które towarzyszą publiczności. Różnimy się oczywiście miejscami, ale skoro oni też śpiewają, praktycznie niczym się nie różnimy. Sztuka jest jedna i publiczność metalowa jakby wgryza się, bierze czynny w niej udział. To skraca drogę do artysty i vice versa.
S.: Dziękujemy bardzo za rozmowę.
R.K.: Dziękuję również.
Paulina Łasińska
Wojciech Płeszka
Bartosz Oszczepalski