WŁASNA FIRMA BEZ ZUS! WWW.INKUBATORKIELCE.PL Tel. 666 640 460

Ostrzelanie przez północnokoreańskie wojsko niewielkiej wysepki Yeonpyeong, należącej do Korei Południowej, wstrzymało na chwilę oddech całego świata. Ku wybrzeżom koreańskim popłynął wielki lotniskowiec amerykański „George Washington”.
Dlaczego? Odpowiedź jest prosta i banalna. Światu nie zależy na zmianie sytuacji na półwyspie. Nawet jednak, gdyby zależało, to nie na tyle, aby kruszyć kopię za lepszą przyszłość Korei (i to zarówno tej Północnej jak i Południowej). Chińczycy grają kartą koreańską, aby dokuczyć zachodowi i wzmacniać swą pozycję wobec zachodnich konkurentów politycznych i gospodarczych (czyli głownie wobec USA). Rachunek jest prosty- każdy problem ameryki to plus dla Chin, a Korea Północna jest problemem dla USA nie dla Chin, które jako jedyne państwo, wspierają reżim Kim Dzong ila. Bez chińskiej pomocy nawet taka dyktatura jak północnokoreańska miałaby problemy, aby utrzymać się przy władzy. Chińczycy mogą dzięki Korei odgrywać rolę lokalnego (na razie) mocarstwa i dostawać zaproszenia na konferencje, na których bezskutecznie próbuje się rozwiązać problem północnokoreański. Dodatkowo zjednoczona Korea mogłaby się stać trzecim, obok Chin i Japonii, mocarstwem regionalnym, które mogłoby konkurować gospodarczo i politycznie z Chinami. Stąd Chiny blokują każdą próbę sankcji ONZ przeciw Korei.
Stanom Zjednoczonym i Japonii zależy realnie na rozwiązaniu problemu. Problem w tym, że cena, jaka przyszłoby zapłacić za ewentualną inwazję na Korę Północną byłaby nieporównywalnie większa niż obie inwazje na Afganistan i Irak razem wzięte. Korea Północna jest, bowiem jednym z najbardziej zmilitaryzowanych państw świata. Przy populacji 23,4 miliona, ma 1,19 mln żołnierzy i 7,7 mln rezerwistów. Fakt, jest to wojsko źle wyszkolone i z przestarzałym sprzętem, ale mimo wszystko wartość bojowa wychowanych w fanatyzmie i kulcie wodza Koreańczyków jest o wiele wyższa niż Afgańczyków, czy Irańczyków. Przede wszystkim jednak Korea nie ma ropy, co nie pozwala przetworzyć wersji o ratowaniu świata, przed bronią masowej zagłady, na politykę czynów tak jak w przypadku Iraku, (mimo, że Kim Dzong il ma lub będzie ją mieć naprawdę a nie na niby jak Saddam Hussein).
Wreszcie i co paradoksalne zmiana status quo byłaby nie do końca na rękę Korei Południowej. Znikłoby, co prawda zagrożenie militarne, ale na jego miejsce pojawiłby się problem zjednoczenia obu państw. Jedyny wariant, jaki zna historia najnowsza to zjednoczenie Niemiec, które kosztowało masę pieniędzy, do dziś się do końca nie udało i ciężko znaleźć Niemca, który byłby z niego w 100% zadowolony. W sytuacji obu Korei, których system polityczny, gospodarczy, a przede wszystkim ogromne różnice mentalnościowe i niezwykle podsycana przez Północ wrogość wobec Południa, dają w efekcie mur dużo cięższy do obalenia niż berliński, może okazać się, że zjednoczenie będzie niewyobrażalnie bardziej kosztowne niż zjednoczenie RFN i NRD. Stąd Korei Południowej zależy bardziej na uspokojeniu Północnego sąsiada i jego atomowym rozbrojeniu niż na realnym zjednoczeniu.
Scenariusz powtarza się, więc regularnie. Kim Dzong il straszy, dostaje pomoc, siada do rozmów, po których na jakiś czas reżim cichnie i sytuacja zaczyna się od nowa. Taka sytuacja nie zmienia się od 1953 r. Znów, wiec możemy sobie powiedzieć: „W Korei ciągle bez zmian…”.
Paweł Kowalski
Kontakt z redakcją:
redakcja@studiuje.eu
Polityka Cookies
Dział reklamy:
biuro@studiuje.eu
tel: 783 748 740