Studiuje.euKulturaWeekend we Lwowie
Weekend we Lwowie
Wszystko zaczęło się od ogłoszenia na tablicy informacyjnej Instytutu Chemii. Idąc korytarzem rzuciły mi się w oczy zdjęcia wydrukowane na małej karteczce. Okazało się, iż jest to oferta wycieczki na Ukrainę, a konkretnie do Lwowa. Bez chwili namysłu zadzwoniłam do Wojtka. Niewygórowana cena spowodowała, że swobodnie mogliśmy sobie pozwolić na wyjazd.
27 lutego, godzina 21:00 – zbiórka pod budynkiem Rektoratu przy ul. Żeromskiego. Jak to na wycieczkach bywa – sprawdzanie listy. Wszyscy obecni. Jedziemy. Podróż po polskiej stronie przez Tarnobrzeg, Kolbuszową, Rzeszów przebiegała bardzo spokojnie, aż do pojawienia się na przejściu granicznym w Korczowej. Prawie pięciogodzinne oczekiwanie na wbicie wizy do paszportu wyjaśniło niedoinformowanym, dlaczego czterystukilometrowa trasa została przez nas pokonana w 13 godzin. Słońce stało już na niebie, kiedy znaleźliśmy się na terenie naszych wschodnich sąsiadów. Jakież było nasze zdziwienie po tym, co zobaczyliśmy. Powitały nas drogi nieremontowane od czasów Piłsudskiego, lasy, pola, łąki, kilka małych domków i piękny, podolski krajobraz. Po dotarciu do centrum „Perły Jagiellonów” z miejsca urzekały swoim fascynującym wyglądem lwowskie zabytki.
Wszystko zaczęło się od ogłoszenia na tablicy informacyjnej Instytutu Chemii. Idąc korytarzem rzuciły mi się w oczy zdjęcia wydrukowane na małej karteczce. Okazało się, iż jest to oferta wycieczki na Ukrainę, a konkretnie do Lwowa. Bez chwili namysłu zadzwoniłam do Wojtka. Niewygórowana cena spowodowała, że swobodnie mogliśmy sobie pozwolić na wyjazd.
27 lutego, godzina 21:00 – zbiórka pod budynkiem Rektoratu przy ul. Żeromskiego. Jak to na wycieczkach bywa – sprawdzanie listy. Wszyscy obecni. Jedziemy. Podróż po polskiej stronie przez Tarnobrzeg, Kolbuszową, Rzeszów przebiegała bardzo spokojnie, aż do pojawienia się na przejściu granicznym w Korczowej. Prawie pięciogodzinne oczekiwanie na wbicie wizy do paszportu wyjaśniło niedoinformowanym, dlaczego czterystukilometrowa trasa została przez nas pokonana w 13 godzin. Słońce stało już na niebie, kiedy znaleźliśmy się na terenie naszych wschodnich sąsiadów. Jakież było nasze zdziwienie po tym, co zobaczyliśmy. Powitały nas drogi nieremontowane od czasów Piłsudskiego, lasy, pola, łąki, kilka małych domków i piękny, podolski krajobraz. Po dotarciu do centrum „Perły Jagiellonów” z miejsca urzekały swoim fascynującym wyglądem lwowskie zabytki.
Właściwą wycieczkę rozpoczęliśmy od zwiedzania katedry cerkiewnej św. Jura, w której akurat odbywało się nabożeństwo. Następnie zawitaliśmy na Cmentarz Łyczakowski i po napisach na nagrobkach w języku polskim, niemieckim, ukraińskim i rosyjskim zdołaliśmy się przekonać jak bardzo wielokulturowe jest to miasto. Zaraz przy nekropolii na Łyczakowie znajduje się słynny z politycznych powodów Cmentarz Orląt Lwowskich, na którym pochowani są obrońcy Lwowa z czasów wojny polsko-ukraińskiej. Ciekawostką jest fakt, iż właśnie z Cmentarza Orląt pochodzi ciało pochowane obecnie w Grobie Nieznanego Żołnierza w Warszawie. Wracając do centrum miasta mieliśmy przejeżdżać obok najdroższego pomnika na Ukrainie. Mowa tu o mocno kontrowersyjnym monumencie przedstawiającym Stepana Banderę. Jest najdroższy z tego względu, iż dzień i noc pilnuje go kilku policjantów.
Gdy autokar zaparkował przy prospekcie Swobody, był czas na chwilę wytchnienia od zwiedzania, co dało okazję do zobaczenia Lwowa takim, jakim jest dzisiaj. Swoje kroki skierowaliśmy w stronę polecanej nam knajpki o nazwie „Пузата Хата” („Puzata Chata”). Po najedzeniu się do syta i wypiciu kilku kufli piwa Оболон (Obołon) za śmieszne pieniądze, udaliśmy się do Lwowskiego Akademickiego Teatru Opery i Baletu im. Salomei Kruszelnickiej, czyli mówiąc krótko do Opery Lwowskiej. Wnętrze budynku wprost urzeka. Wszystko utrzymane w złotej i czerwonej tonacji. Niesamowicie prezentowała się sala lustrzana. Tuż pod sufitem były tam namalowane obrazy z najpopularniejszych sztuk polskich, które zostały wystawione na deskach Teatru Wielkiego we Lwowie. Po wyjściu z budynku opery, przyszła pora na kilka kościołów różnych wyznań. Na pierwszy ogień poszła katedra łacińska, później malutka kapliczka ormiańska z niezwykle wyglądającym ołtarzem. Greckokatolicka świątynia – Złota Cerkiew – wzięła swoją nazwę od wystroju wnętrza budowli – wszystko było wykonane ze złota. Na deser została nam katedra ormiańska, w której uwagę przyciągały freski. Postaci na nich ukazane wyglądały jak żywe. Po ukończeniu świątynnych wojaży pospacerowaliśmy na chwilę przed odjazdem po zaułkach stolicy Podola. Schodząc z częściej użytkowanych traktów mogliśmy dowiedzieć się między innymi tego, że Lwowiacy mają problemy z wodą, która jest im wydzielana na kilka godzin w ciągu doby. Swoistą perełką odnalezioną właśnie w trakcie penetrowania ślepych uliczek i zakamarków miasta była Czarna Kamienica, która wyróżnia się spośród sąsiadujących z nią budynków niezwykle oryginalną fasadą w kolorze hebanu. Około godziny 21:00, wykończeni powróciliśmy do autokaru, szykując się do odjazdu. Opuściliśmy centrum, lecz jeszcze nie sam Lwów, gdyż do drodze przygotowano dla nas wizytę w supermarkecie Арсен (Arsen), który okazał się być naszym „przyjacielem”. Za 80 hrywien (równowartość 40 zł) zrobiliśmy zakupy, które w Polsce byłyby trzy razy droższe. Tanie piwo, wino, wódka i papierosy były przyczyną oblężenia stoisk z tymi „suwenirami”. Po zakupach wyruszyliśmy w podróż powrotną.
Podczas drogi do domu wyglądaliśmy wszyscy jak niedobitki armii powstańczej i na całe szczęście po przekroczeniu polskiej granicy mogliśmy cofnąć wskazówki zegarków o godzinę – co dawało nam błogosławiony, bonusowy sen.
Paulina Łasińska
Wojciech Płeszka
Fotografia:www.top.turystyka.p