Ta strona używa plików Cookies. Dowiedz się więcej o celu ich używania i możliwości zmiany ustawień Cookies w przeglądarce. Czytaj więcej...
fb
 

WŁASNA FIRMA BEZ ZUS! WWW.INKUBATORKIELCE.PL  Tel. 666 640 460

Imprezy w tym tygodniu

    więcej...

     

     

     

     

    No name styl


    Praktycznie co niedzielę Ola z Filologii polskiej, zjeżdżając z domu do akademika, ledwo ściągnie buty i przywita się ze współlokatorkami, od razu oznajmia radośnie: Nie uwierzycie co sobie kupiłam za 2 zł! Po czym biegnie wyszperać z torby podróżnej gruby, miękki i praktycznie wogóle niezniszczony sweterek, szałową spódnicę, czy nową (ale starą) bluzkę.

    To dopiero początek, bo w odpowiedzi na to i inne dziewczyny wywlekają z szaf to, co akurat udało im się upolować w ich ulubionych lumpeksach. Radości i plotom nie ma końca…

    O ludziach ubierających się w używaną odzież mówi się, że ich styl to ,,no name” – bezimienny. Moda na noszenie rzeczy pozbawionych firmowych metek, w dodatku z odzysku, przyszła z USA, gdzie ludzie bardzo liberalnie podchodzą do spraw wyglądu. Tam w przeciwieństwie do zachowawczej Polski, własny, często odjechany look, jest tym, co u ludzi się ceni. Amerykańskie gwiazdy nie stronią od zakupów w szmateksach, bez problemu pozwalają się przyłapać fotoreporterom, gdy opuszczają któryś z nich. Na naszym podwórku, bez zawahania o skarbach z pchlich targów i ciucholandów, opowiadają takie znamienitości jak Kayah, czy Kaśka Nosowska. Teraz także i u nas ciuszki i dodatki z odzysku, ze sklepów vintage, uszyte , czy zrobione samodzielnie(ewentualnie przez mamę, babcię), wyszperane gdzieś na strychu i Bóg wie skąd jeszcze, nosi się z dumą, jakby dopiero co wyszły z pracowni Donatelli Versace. To jest po prostu trendy!

    Jeszcze 4-5 lat temu, sytuacja taka  jak ta wyżej opisana, byłaby… co najmniej intymną.  Dziewczyny jeżeli odwiedzały podobne miejsca, to w tajemnicy, dzieląc się tym sekretem tylko z zaufanymi osobami. Zależało im, by nie wypaść na łachmaniary, bowiem zakupy w ciucholandach nie były powodem do dumy. Wręcz przeciwnie, stanowiły sygnał – wielka bida mnie dotyka.  Teraz rozmawia się o tym publicznie, przy kawie. Na porządku dziennym bywają pytania między ,,Są jutro rektorskie?”, a ,,Jak ci się układa z Markiem?” o to, czy ,, W zeszły piątek było coś fajnego w tym szmateksie na rogu?”. Sprawą codzienną,  bardzo popularną, jest obecnie oszczędzanie, ekologiczny styl życia i wypady ,,na szmaty”. A królem ten, kto świetnie ubrany, za najmniejszy pieniądz! Tym bardziej na studiach, gdzie nie każdy jest z zamożnego rodu, a żyć w obcym mieście za coś trzeba. Imprezy, podręczniki, kserówki, pasje… to wszystko kosztuje!, więc mało kto może odłożyć jakiś grubszy grosz na coś ekstra. Kobieta tymczasem musi, no musi!, mieć co na siebie włożyć. Najlepiej na każdy dzień roku inny fatałaszek . Ot,  taka przyrodzona potrzeba. ;-) Dlatego też w hangarach, gdzie w wielkich skrzyniach kłębią się zwały ubrań, widywać możemy emerytki,  praktyczne matki-polki, urzędniczki, młodziutkie , wyelegantowane dziewczyny i … nawet panów, czy młodych chłopaków… Nikogo nie zraża, obskurny często, wystrój takich miejsc.

    Są tacy, co nie lubią grzebać. Wolą sklepy gdzie wszystko jest na wieszaczkach. W tym przepadku jednak upusty są mniejsze, ponieważ bluzeczki z krótkimi rękawkami to wydane co najmniej 5 zł. Te z dłuższymi, grubsze, ładniejsze i bardziej nadające się do noszenia, to już 15- 30… czyli mniej więcej tyle co w normalnych stoiskach przy okazji wyprzedaży i końcówek kolekcji (dajmy na to, na Plantach). Rasowi poławiacze ,,pereł” z zacięciem na twarzach, przegrzebują stosy szmat bez najmniejszej skargi. Doskonale orientują się gdzie są najciekawsze dostawy i w jakie dni jest najtaniej. Jeżeli jedna ,,zdobycz” kosztuje 2-5 zł, raz na tydzień bez problemu sobie coś kupią! I zupełnie nie przeszkadza im, że aby znaleźć jedną szałową rzecz, przez ich ręce przewiną się setki innych, beznadziejnych. To trochę jak  z loterią – raz jest fant, innym razem nie.

    W tego typu sklepach, ubrania są przeważnie systematycznie wymieniane na inne w przeciągu tygodnia, dwóch. Pierwszego dnia, tzn. zaraz po dostawie, ceny są najwyższe ( mowa o odzieży sprzedawanej na wagę, bo ta na wieszaczka jest raczej wyceniana na stałe), ale wybór za to szerszy. W miarę upływu czasu, spada stawka za kilogram, ale towar jest już coraz bardziej przebrany. Jeżeli punkt jest mało znany, niewielu młodych w nim bywa, dobrze chodzić tam, gdy jest najtaniej. Nikt ci nie podbierze tego, czego ty szukasz, w związku z tym spokojnie kupisz to w ostatniej chwili za śmieszny pieniądz. Jeśli jednak ,,lokal” jest bardzo oblegany, warto być jednym z pierwszych, którzy pojawią się w dniu wymiany. Najlepsze wdzianka będą ,,rozdrapywane” na bierząco.

    Niektórzy twierdzą, że brzydziliby się coś takiego na siebie włożyć. Sprzedawcy uspokajają nas jednak, że nie ma  powodu do paniki, ponieważ towar przeważnie był prany(poznasz to po dusznym zapachu w powietrzu, który sprawia, że nawet ludzie bez alergii, mogą kichać). Mimo to i tak przed założeniem nie zaszkodzi uprać ciuszek  dla pewności. Jeżeli i to nie jest w stanie zmienić hermetycznego myślenia ludzi o odzieży z ciucholandów, no to trudno! Niech nie będą jednak zdziwieni, gdy bluzę, którą oni kupili za 70 zł, ktoś inny będzie miał za 8. Poza tym… nigdy nie wiadomo kto przed nami przymierzał rzeczy, które kupujemy w butikach, a  więc sytuacja podobna. Nie ma ryzyka? Nie ma zabawy!

        Najtrudniej w lumpeksach o jeansy, dlatego często bywa, że bluzeczka za grosik, chodzi w parze z Wranglerami za 200 zl. Nikt z reszta na markę się nie obraża! Przeciwnie, bo właśnie tu, w secondhandach ludzie szperają za firmową odzieżą. Oni wiedzą najlepiej jaka to satysfakcja zbierać komplementy za coś, co prawie nic nie kosztowało. Nikt też nie jest odzieży vintage poślubiony, dlatego ,,no name-owcy” chętnie  łączą rzeczy nowe ze starymi. Co ciekawe, to w lumpeksach,a nie gdzie indziej, można się zetknąć z odzieżą wysokiej jakości! Jeżeli już ktoś ją wcześniej nosił,  materiał jest czysty, ma mocne kolory, wygląda zachęcająco… Nam się już zdąży znudzić, a on nadal będzie w doskonałej formie .

    Wydawałoby się, że szmaciany interes kwitnie - co dwa kroki na obdrapanych drzwiach napis ,,Nowa dostawa” tyle, że… w Kielcach trudno o dobry lumpeks. Pośród dziesiątek podobnych punktów, raptem 4 godne są naszej uwagi (z czego jeden jest świetny, a trzy, średnie).  Reszta z punktu widzenia potrzeb  studenta, bardziej przypomina wysypiska śmieci, niż rasowe secondhandy. No, może jeszcze jeden jest wart polecenia. Znajduje się na Białogonie i jest dość popularny wśród studentek. Każdy jednak ma swoje miejsca, a najlepsze są tam, gdzie się mieszka. Zatem ,,No name-owcy” z całych Kielc, łączcie się!, bo w szmatach tkwi jakość, a w ich kupowaniu za grosz, głęboka satysfakcja i sens ;-).

     

    Grażyna Kałuzińska           

     


    Kontakt z redakcją:
    redakcja@studiuje.eu
    tel: 664 728 181

    Polityka Cookies

    Dział reklamy:
    biuro@studiuje.eu
    tel: 783 748 740

    sitemap