Ta strona używa plików Cookies. Dowiedz się więcej o celu ich używania i możliwości zmiany ustawień Cookies w przeglądarce. Czytaj więcej...
fb
 

WŁASNA FIRMA BEZ ZUS! WWW.INKUBATORKIELCE.PL  Tel. 666 640 460

Imprezy w tym tygodniu

    więcej...

     

     

     

     

    Jesienne Tatry


    Normal 0 21 false false false PL X-NONE X-NONE MicrosoftInternetExplorer4 /* Style Definitions */ table.MsoNormalTable {mso-style-name:Standardowy; mso-tstyle-rowband-size:0; mso-tstyle-colband-size:0; mso-style-noshow:yes; mso-style-priority:99; mso-style-qformat:yes; mso-style-parent:""; mso-padding-alt:0cm 5.4pt 0cm 5.4pt; mso-para-margin:0cm; mso-para-margin-bottom:.0001pt; mso-pagination:widow-orphan; font-size:11.0pt; font-family:"Calibri","sans-serif"; mso-ascii-font-family:Calibri; mso-ascii-theme-font:minor-latin; mso-fareast-font-family:"Times New Roman"; mso-fareast-theme-font:minor-fareast; mso-hansi-font-family:Calibri; mso-hansi-theme-font:minor-latin; mso-bidi-font-family:"Times New Roman"; mso-bidi-theme-font:minor-bidi;}

    Tak, tak, jesień w górach jest piękna. Ambitne plany zdobycia jakiegokolwiek szczytu może jednak w każdej chwili przekreślić pogoda. A ta lubi być nieprzewidywalna.

     

    Piątek, południe. Ostatecznie postanawiam pojechać w góry. Zastanawiam się jedynie, czy pogoda dopisze. Cała reszta spraw, o które trzeba było zadbać, jest już zamknięta. Skupiam się jedynie na tym, co trzeba zapakować do plecaka. Kontaktuję się z Młodym. – Zatrzymujemy się w schronisku w Roztoce. – mówi – Weź śpiwór.

     

    Po dwóch godzinach, w ciągu których wzięłam szybki prysznic, zjadłam obiad i spakowałam graty, wybywam na dworzec PKP. Jadę pociągiem do Krakowa, tam zostaję na nocleg u znajomych. Spotykam się z ogromną wyrozumiałością, kiedy powiadamiam ich, że autobus do Zakopanego odjeżdża o 4.40. Pogańska pora, ale nic na to nie poradzę. Po kilku godzinach snu kolega odprowadza mnie na przystanek. Autobus przejeżdża obok nas i… nie zatrzymuje się. Następny pojawia się po 50 minutach oczekiwania i na szczęście udaje mi się do niego wsiąść. Pozwalam sobie na drzemkę. O 7. wysiadam w Zakopanem. Patrzę na niebo – jest zachmurzone. Liczę, że w wysokich górach nie będzie padało.

     

    40 minut później wyruszam z Palenicy Białczańskiej w stronę Morskiego Oka. Ludzi niewielu, nie pada – czego chcieć więcej? Rozkoszuję się pięknymi, znajomymi widokami. Wszystko jest rudo‑żółto-brązowo-czerwono-zielone. Feeria barw cieszy oczy.

     

    W połowie drogi zaczyna nieśmiało kropić. „Cholera!”, klnę w duchu i zakładam pokrowiec na plecak. Po kilku minutach drobny kapuśniaczek zamienia się w obficie padający deszcz. Docieram do schroniska nad Mokiem; nie ma miejsca, żeby usiąść. W środku trwa zjazd taterników, na zewnątrz, na ganku, tłoczą się turyści szukający schronienia przed opadami. Przebieram się w suche ubrania w toalecie, po czym kładę plecak na ganku i stoję, wyczekując zmiany pogody. O, naiwna! Deszcze, jak lał, tak leje nadal. Dzwonię do Młodego – dopiero dojechał do Palenicy. Umawiamy się zatem w Roztoce, do której ruszam pomimo deszczu.

     

    Spotykamy się przy Wodogrzmotach Mickiewicza i stamtąd schodzimy do schroniska. W pokoju zamieszkujemy ze starszym, wyjątkowo sympatycznym małżeństwem.

     

    Wypijam herbatę i zjadam obiad. Wyciągam mapę i razem z moim towarzyszem planujemy niedzielną wyprawę. Liczymy cały czas, że następnego dnia pogoda się poprawi. Żeby tylko nie lało. Postanawiamy wybrać się na Kozi Wierch. – Zobaczysz trochę Orlej Perci – tłumaczy Młody, który zna moje letnie plany przejścia Orlej.

     

    Sobota, ze względu na warunki atmosferyczne, zostaje spisana na straty. Wskakuję do śpiwora i studiuję przewodnik po Orlej, ale po kilku stronach czuję senność. Nie, to raczej nie wpływ lektury, ale ogólnego niewyspania i zmęczenia.

     

    Po 2 godzinach budzę się i widzę, że Młody i nasi współlokatorzy też smacznie śpią. „To już noc?!”, zastanawiam się. Sięgam po komórkę: jest 19.42. Wychodzę ze śpiwora i idę na dół, żeby zobaczyć, co się dzieje. Przy stołach siedzi mnóstwo ludzi; schroniskowe życie towarzyskie kwitnie. Po chwili wracam do pokoju. – Młody, chodź na szarlotkę! – męczę mojego rozbudzonego towarzysza. Ten gramoli się z łóżka, zakłada buty i z uśmiechem podąża do bufetu. Gdy przy stole zajadamy się ciastkami, dosiadają do nas dwie dziewczyny z Gliwic. Wymieniamy spostrzeżenia i wygłupiamy się. Nawiązujemy również kontakt z towarzystwem obok – to jakaś duża grupa z Krakowa. Panowie częstują nas jakimś niemieckim/austriackim trunkiem. Zabawa trwa w najlepsze. W drugiej sali ktoś gra na flecie lub czymś fletopodobnym, słyszę też góralskie śpiewy.

     

    Przychodzi jednak moment, kiedy postanawiamy iść spać. W planach przecież jest Kozi Wierch.

     

    O 6. dzwoni nastawiony budzik. Jest ciemno, poruszam się po omacku. Nasłuchuję – i wściekam się. O parapet uderzają krople deszczu. Młody, z oczami na zapałkach, stwierdza, że trzeba trochę poczekać. Z powrotem lądujemy w śpiworach i kimamy jeszcze pół godziny. O 7. deszcz nadal kropi. Mimo to ubieramy się, jemy śniadanie i wyruszamy. Kozi Wierch odpada, chcemy dojść chociaż do Doliny Pięciu Stawów. Maszerujemy więc przez Dolinę Roztoki. Widoczność, o dziwo, jest całkiem niezła, jednak wierzchołki gór spowija mgła. Po kamieniach przeskakujemy strumienie i ciągle wypatrujemy symptomów ładnej pogody – marzyciele z nas… Docieramy do szałasu i robimy postój. Zdejmuję mokrą pelerynę i wyciągam termos, Młody usiłuje złapać zasięg w telefonie. Mija nas jakiś turysta; witamy się z nim i pytamy, jaka jest pogoda na górze. – Tragedia – odpowiada. Patrzymy z Młodym na siebie i w końcu stwierdzamy, że nie ma sensu iść dalej. Jestem trochę rozczarowana.

     

    Postanawiamy zawrócić i iść nad Morskie Oko. Wściekam się coraz bardziej, bo deszcz jakby ustaje. Wymyślam jednak teorię: jestem niedoświadczonym piechurem i może lepiej, że zawróciłam – nie wiadomo, co mogłoby mi się przydarzyć w dalszej drodze do Piątki.

     

    Nad Mokiem wchodzimy do schroniska. Taterników już tam mniej, więc siadamy i zajadamy się zapasami na całodzienną wyprawę. Deszcz na moment przestaje siąpić. Wytaczam się ze schroniska i idę nad wodę. Jednak warto było przyjechać – dla tych widoków. Lubię jesień i zawsze chciałam zobaczyć Tatry w kolorowej szacie. Robię komórką kilka zdjęć „ku pamięci” i wracam do budynku. Zbieramy z Młodym nasze rzeczy i wracamy do schroniska w Roztoce. Spotykamy jeszcze znajomego leśniczego, który podwozi nas do Wodogrzmotów. Stamtąd już kilka kroków do naszej bazy.

     

    Przebieram się, pakuję rzeczy i Młody odprowadza mnie do Palenicy. On zostaje w górach do wtorku.

     

    Ostatnie kroki przez las, podziwiam dziewicze widoki i... jestem na parkingu. Mam szczęście – nie muszę czekać długo na odjazd busa. Z Zakopanego jadę autobusem do Krakowa, stamtąd – pociągiem do Kielc. W Krakowie jeszcze spotykam koleżanki. – Z Kaukazu wracasz?! – pyta ze śmiechem jedna, patrząc na mój plecak i ogólny wygląd.

     

    W domu pojawiam się około godz. 20. Mój głód zobaczenia gór został na jakiś czas zaspokojony, chociaż nadal chodzi mi po głowie pytanie, co mogłabym zrobić, gdyby nie padało. Czekam na następny wypad – tym razem może nie w Tatry? Oby tylko pogoda okazała się łaskawsza.

     

    Magdalena Wach

     


    Kontakt z redakcją:
    redakcja@studiuje.eu
    tel: 664 728 181

    Polityka Cookies

    Dział reklamy:
    biuro@studiuje.eu
    tel: 783 748 740

    sitemap